Jestem dumny z córek
Treść
Rozmowa z Robertem Radwańskim, ojcem i trenerem Agnieszki i Urszuli, najlepszych polskich tenisistek
Agnieszka zakończyła rok na 10. miejscu w światowym rankingu, Urszula na 70. Tyle mówią liczby, a w Pana odczuciu jaki był miniony sezon w wykonaniu córek?
- To trudne pytanie, bo co nie powiem, będzie odebrane źle. Jeśli uznam, że było dobrze, znajdą się tacy, którzy stwierdzą, że jestem zadufany w sobie. Z kolei jeśli stwierdzę, że kiepsko - to dostanę po rękach za przyznanie się do błędów. Mimo wszystko jestem przekonany - i mówię to szczerze - że sezon był dobry. Agnieszka drugi rok z rzędu utrzymała się w ścisłej elicie, w dziesiątce najlepszych tenisistek świata. To niezwykle ważne, a gdyby nie problemy zdrowotne, odnawiające się kontuzje, byłoby jeszcze lepiej. Ula zrobiła spory krok do przodu, awansowała o wiele pozycji w górę rankingu, ograła sporo znakomitych zawodniczek: Kuzniecową, Cibulkovą, Schiavone, Wozniak czy wreszcie Isię. Zabrakło jej może spektakularnego sukcesu w postaci wygranego turnieju, ale i tak nie możemy narzekać. Owszem, marzyła nam się pięćdziesiątka, ale nie szukajmy dziury w całym. Krótko mówiąc: wydaje mi się, że niewiele jest teamów, które potrafiły przez cały rok utrzymać się na takim poziomie jak my. Utrzymać miejsce, formę, wytrzymać presję. Proszę zauważyć, ile znakomitych zawodniczek zanotowało znaczny spadek; w trzeciej dziesiątce możemy odnaleźć choćby niedawną numer jeden. Nie zapominajmy o tym, wytykając Agnieszce, że w ciągu roku nie zwyciężyła w żadnym turnieju.
Trudniej było Agnieszkę wprowadzić na szczyt, czy ją na nim utrzymać?
- Jedno i drugie jest trudne, choć na inny sposób. Agnieszka jest dziś rozpoznawalną tenisistką, rozegrała przynajmniej po kilka pojedynków z każdą rywalką, wszystkie zawodniczki dobrze ją znają. Kiedy była nowa - mogła zaskakiwać, teraz ten element odpada. Ponadto pojawiła się presja, i to ogromna. Lepiej atakować, gdy nawet po przegranym meczu można się usprawiedliwiać, mówiąc: "Nic się nie stało, przeciwniczka jest wyżej notowana". Teraz Isia broni punktów w rankingu, każda porażka, każda wpadka ma odczuwalne konsekwencje. I uważam, że sobie radzi, lepiej nawet niż większość konkurentek. Drugi sezon jest w "dysze", a jak na tę konkurencję, gdzie panuje ścisk w czołówce, to spory wyczyn. Naprawdę.
Ula Agnieszkę goni, jest dziś bliżej niż kiedykolwiek. Kiedy znajdzie się, powiedzmy, w czołowej dwudziestce?
- Już dziś ma potencjał, by w niej być. Ma bardzo dobre uderzenie, świetną technikę, równe obie strony, dobry, mocny serwis. Słowem - wszelkie warunki ku temu, aby być w ścisłej światowej czołówce. Natomiast zawsze mankamentem była dla niej głowa, czyli psychika. Ula to żywioł, temperament, który w stresujących momentach daje o sobie znać i przejawia się nadmiernymi nerwami. Ale też z każdym miesiącem dorośleje, staje się bardziej kompletna, mądrzejsza i to widać.
Nowy sezon może być przełomowy?
- Nie ma co ukrywać, Ula dojrzewa wolniej od Agnieszki, która już jako nastolatka mocno namieszała w elicie, stając się prawdziwym postrachem faworytek. Droga Uli jest dłuższa i trudniejsza. Tenis to nie tylko umiejętności, ale również - a może przede wszystkim - głowa. Jeśli zdoła wzmocnić swój wewnętrzny spokój, wiarę we własne umiejętności, będzie naprawdę dobrze. Długo nie potrafiła się przełamać, pokonać rywalki ze ścisłej światowej czołówki. W kończącym się roku takich zwycięstw odniosła kilka. Wierzę, że w następnym odniesie ich kilkanaście. Liczę na to, że pozwoli jej to awansować bardzo wyraźnie w górę rankingu, głęboko w pięćdziesiątkę.
Ula potrzebuje spokoju, Isia także, a w ciągu ostatnich miesięcy wokół tenisowej rodziny Radwańskich iskrzyło. Komentarzy, i to w dość zdecydowanym tonie, nie brakowało - zarówno z zewnątrz, jak i od wewnątrz. Dlaczego?
- Nie mam pojęcia. Nie sposób było ich nie widzieć, słyszeć, też wolałbym, żeby było inaczej. Nie rozumiałem zawiści, jadowitych komentarzy, które tu i ówdzie się pojawiały. Nie znam większości ludzi, którzy je formułowali, nie wiem, skąd mieli wydumane informacje, może w tym wszystkim chodziło i chodzi o tabloizację mediów?
Nie wiem, naprawdę. Uważam tylko za skandaliczne komentarze niektórych naszych redaktorów telewizyjnych relacjonujących mecze córek, bywały kuriozalne. Jakaś odpowiedzialność za słowo powinna istnieć, jeśli ktoś nie lubi polskich zawodniczek, może powinien zająć się czymś innym. Mam świadomość, że i nasze reakcje bywały ostre i emocjonalne, ale proszę mi wierzyć, w pewnym momencie mieliśmy naprawdę dość wysłuchiwania bzdur na swój temat, zwłaszcza że nikomu nie zrobiliśmy krzywdy.
Niemal przez cały rok dochodziły do Państwa sugestie i rady na temat konieczności wprowadzenia zmian, które mogłyby skutkować np. awansem Agnieszki do najlepszej piątki rankingu. Jedni proponowali, by znacznie wzmocniła się fizyczne, drudzy - by koniecznie poprawiła serwis, a jeszcze inni - by zastanowiła się nad zmianą trenera.
- I co ja mogę powiedzieć? Ręce nam opadały. Agnieszka jest zawodniczką filigranową, nie jest w stanie serwować z taką mocą, jak siostry Williams i inne tenisistki mierzące ponad 180 cm wzrostu i ważące po 90 kg, chociaż przekonują w dokumentach, że... 65 kilogramów. Co to niby znaczy, radykalnie wzmocnić się fizycznie, jak niektórzy "radzili"? Mamy naładować Iśkę testosteronem, zrobić z niej monstrum? Nigdy na to nie pozwolę, wolę, by spadła w rankingu, niż miała faszerować się chorymi odżywkami kosztem zdrowia. Oczywiście doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że Agnieszka powinna się wzmacniać, ale racjonalnie, mądrze, nie zabijając jej wrodzonych, naturalnych predyspozycji, techniki, luzu, swobody. Mądrzenie się z boku jest proste. Nie chcę, by zabrzmiało to nieskromnie, ale w Polsce od lat nie mieliśmy tenisisty czy tenisistki w światowej czołówce, nie posiadaliśmy w tym względzie tradycji, a co za tym idzie - nie mieliśmy na czym się opierać, rozpoczynając swą przygodę. To my przecieraliśmy szlaki, otwieraliśmy drzwi, a tymczasem teraz słyszymy, że to i to robimy źle, powinniśmy się zmienić. Jednym przeszkadzają nasze metody treningowe, drugim niezależność. Absurd, zwłaszcza że wielu komentatorów nigdy w życiu nie było na żadnym turnieju, nie odbiło piłki, ich jadowite ataki przypominają sabotaż. Jestem dumny ze swoich córek, już zaszły bardzo daleko, studiują, łącząc zawodowy sport z nauką, co jest chyba najważniejsze.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik 2009-12-30
Autor: wa