Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Loitzl ucieka rywalom

Treść

Austriak Wolfgang Loitzl wygrał wczoraj w Innsbrucku trzeci konkurs Turnieju Czterech Skoczni i wykorzystując słabszy występ Szwajcara Simona Ammanna, umocnił się na czele klasyfikacji generalnej tej imprezy. Po klęsce w Garmisch-Partenkirchen lekki krok do przodu zanotowali Polacy: punkty zdobyli Adam Małysz i Kamil Stoch. Zakończenie zawodów jutro w Bischofshofen.

Wczorajszego konkursu oczekiwaliśmy ze sporymi obawami. Polacy ostatnio skakali bowiem bardzo słabo, decyzja o kontynuowaniu występu w turnieju wywołała sporo komentarzy i kontrowersji. Sobotnie kwalifikacje przebrnęło trzech naszych: Małysz, Stoch i Piotr Żyła. Wczoraj do serii finałowej awansowali dwaj pierwsi, punktów nie zdobył jedynie Żyła. Małysz ostatecznie uplasował się na piętnastej pozycji. Oddał dwa równe, niezbyt dalekie, ale poprawne skoki i choć na pewno nie osiągnął wyniku na miarę oczekiwań - zanotował jakiś krok do przodu. - Na pewno chciałoby się więcej, moje skoki nie są jeszcze stabilne, ale mam nadzieję, że będzie już tylko lepiej. Wiem, że stać mnie na dużo więcej, potrzebuję tylko spokojnych treningów - przyznał nasz utytułowany reprezentant. Lekko przełamał się Stoch - załamany wcześniejszymi startami, przygaszony, rozczarowany, zdobył wreszcie pierwsze punkty w sezonie. Oby był to dobry prognostyk, dzięki któremu będzie walczył bez presji, bagażu, który wyraźnie mu ciążył.
Bohaterami wczorajszych zmagań byli Loitzl i Niemiec Martin Schmitt. Austriak wygrał drugi raz z rzędu, co warte zaznaczenia, odnosząc dopiero drugie w długiej karierze zwycięstwo w PŚ. Na jego przykładzie doskonale widać, iż cierpliwość popłaca. Podobnie jak w czwartek Loitzl fruwał w niedzielę daleko i pięknie stylowo, minimalnie wyprzedzając swojego młodego rodaka, Gregora Schlierenzauera. Poniżej oczekiwań wypadł Ammann, który nie tylko zajął dopiero ósme miejsce, ale i zanotował sporą stratę do zwycięzcy. Wydaje się, że losy turnieju są już praktycznie rozstrzygnięte. A Schmitt? Po latach porażek i dołowania wczoraj udowodnił, iż wraca do wielkiego skakania. Po pierwszej serii prowadził, w drugiej nie wytrzymał presji, ale i tak uplasował się na najniższym stopniu podium. Dla niego to spory sukces, pokazujący, że nikogo nigdy nie można przedwcześnie skreślać. Warte odnotowania jest także wysokie, szóste miejsce prawie 37-letniego (!) Japończyka Noriakiego Kasai.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2009-01-05

Autor: wa