Mundial nie dla nas
Treść
Miało być dobrze, zwycięsko i z pasją, a było fatalnie, bez ładu, składu i wiary. Polscy piłkarze przegrali w Pradze z Czechami 0:2 i spadli na przedostatnie miejsce w tabeli grupy 3. eliminacji przyszłorocznych mistrzostw świata. Do RPA oczywiście nie pojadą. Debiut Stefana Majewskiego na trenerskiej ławce wypadł tak jak gra jego podopiecznych: słabiutko i bezbarwnie.
Przed meczem Majewski przekonywał, że Polskę stać na zwycięstwo, teoretycznie podtrzymujące jeszcze wątłe nadzieje na grę w barażach (przy korzystnym wyniku pojedynku Słowacji ze Słowenią). Na kilkudniowym zgrupowaniu we Wronkach starał się przekonać zawodników do swej myśli taktycznej, napełnić wiarą i przygotować do rozegrania "meczu życia". Nic z tego nie wyszło. W sobotę w Pradze Biało-Czerwoni w fatalnym stylu przegrali z przeciętną, przeżywającą kryzys drużyną gospodarzy 0:2, a mogli wyżej.
O grze Polaków w zasadzie nie można powiedzieć nic pozytywnego. Sklecona naprędce, eksperymentalna obrona myliła się raz za razem, na czele z Piotrem Polczakiem, który miał czynny udział w obu straconych bramkach. Atak, z dwoma napastnikami, nie stanowił żadnego zagrożenia dla gospodarzy, może poza jednym momentem sprzed przerwy, gdy Ireneusz Jeleń w dobrej sytuacji źle przyjął piłkę i oddał strzał zbyt słaby, by pokonać Petra Cecha. Poza tym z przodu panował chaos, a tymczasowy selekcjoner siłą ofensywną chciał postraszyć rywali. Pomysł nie był może zły, zabrakło wykonawców. Zawiodła też druga linia, w której odpowiedzialnością za kreowanie gry Majewski obarczył Macieja Iwańskiego, chyba sobotniego rekordzistę pod względem liczby strat i niedokładnych podań.
Trener postawił na takich zawodników, kompletnie przebudowując narodowy zespół. Odciął się od prawie wszystkich dotychczasowych faworytów Leo Beenhekkera i nie trafił. I ponosi za to odpowiedzialność, bo w Pradze nie było czasu na eksperymenty. Ten mecz mógł nam jeszcze uratować mundial, ale nie dało się tego zrobić z Polczakiem, Iwańskim, Jakubem Rzeźniczakiem i Kamilem Grosickim w składzie. Niestety.
Sam mecz nie zachwycił, bo i Czesi przeżywają obecnie spory kryzys. Szczególnie w pierwszej połowie nie pokazali nic szczególnego, grali niedokładnie, chaotycznie, bezbarwnie. Popełniali też sporo błędów, również w okolicach własnego pola karnego, ale w naszej drużynie nie było nikogo, kto mógłby to wykorzystać. Oprócz wspomnianej okazji Jelenia blisko szczęścia byli (w jednej akcji) Ludovic Obraniak i Jakub Błaszczykowski, ale obaj nie potrafili czysto trafić w piłkę. Polacy do przerwy wykonywali też mnóstwo rzutów rożnych, z których nic nie wynikało poza wpisem do statystyk.
W 51. min padł gol, dla gospodarzy. Tomas Necid ośmieszył Polczaka i Rzeźniczaka, uderzył leciutko w kierunku naszej bramki, a rozpaczliwie interweniujący Wojciech Kowalewski nie sięgnął piłki. To był cios pierwszy, drugi zadał w 72. min Jaroslav Plasil. Czech po dośrodkowaniu z rzutu wolnego uprzedził Polczaka i strzałem głową w krótki róg pokonał Kowalewskiego. W kilku innych sytuacjach nasz bramkarz ratował zespół przed utratą kolejnych goli, broniąc uderzenia Milana Barosa i Jurija Stajnera.
Gra Polaków wyglądała słabo, ale prócz umiejętności zabrakło im też pasji i determinacji. Ani przez moment nie wyglądali na drużynę, która jeszcze wierzy w możliwość odwrócenia losów walki o mundial. Tego szkoda najbardziej.
Ale nawet wygrywając, nasi w barażach by nie zagrali. Niespodzianką zakończył się bowiem mecz Słowacji ze Słowenią. Gospodarze mieli w nim przypieczętować awans, tymczasem przegrali i drżą o końcowy wynik do środowego pojedynku z Polską w Chorzowie. Jeśli w nim nie wygrają, w tabeli wyprzedzi ich Słowenia, która na pewno strzeli kilka bramek amatorom z San Marino. Zapowiada się ekscytujący finał eliminacji.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2009-10-12
Autor: wa