Rejterada z Wiejskiej
Treść
Wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego będą jeszcze długo analizowane przez socjologów, politologów i innych najrozmaitszych specjalistów. Ale już teraz można pokusić się o kilka, niestety, niezbyt budujących wniosków. Zastanawiać musi bardzo liczna reprezentacja w PE byłych już posłów polskiego Sejmu. Co takiego się wydarzyło, że po niespełna dwóch latach od uzyskania mandatu nagle uznali oni, że ich miejsce jest nie w Warszawie, ale w Brukseli i Strasburgu? Czy uznali, że ich misja w Polsce się zakończyła, że tu już nic nie osiągną?
Z pewnością w kilku przypadkach posłowie wystartowali w wyborach do PE niejako z przymusu, bo decyzję podjęły za nich kierownicze gremia partyjne. Przywódcy wolą bowiem niekiedy, aby polityk, który może zdobyć sobie zbyt silną pozycję w partii lub już taką pozycję ma, udał się na "emigrację do europarlamentu", bo wtedy jego rola może znacznie osłabnąć. Tak można traktować np. start Wojciecha Olejniczaka (SLD). Ale w wielu przypadkach można podejrzewać, iż kandydatom chodziło tylko o "awans" lub zabezpieczenie politycznej przyszłości. W kraju nic by wielkiego nie osiągnęli, ale w PE może zabłysną. Awans ten w dodatku związany jest także ze znacznie wyższymi apanażami niż w przypadku posła lub senatora. Nie można też wykluczyć, że gdy uznają, iż Bruksela im się nie opłaca, to za dwa lata wystartują w wyborach do Sejmu. To polityczna skuteczność czy tylko koniunkturalizm? Skłaniam się ku temu drugiemu.
Po raz kolejny jesteśmy też świadkami innego obrazka: ledwie opadły dymy po wyborczej bitwie, a już w PiS ruszyły polityczne rozliczenia. Zbigniew Ziobro i Jacek Kurski zarzucają spin doktorom, czyli eurodeputowanym Adamowi Bielanowi i Michałowi Kamińskiemu, że troszczyli się o swoją kampanię, na czym straciło w konsekwencji całe PiS, bo kampania innych kandydatów była słaba. W odpowiedzi prezes Jarosław Kaczyński nakazuje Ziobrze uczyć się angielskiego, ale wyrzucić go za niesubordynację nie może, bo Ziobro osiągnął znakomity wynik i jest popularny wśród Polaków. Kto ma rację w tym sporze, trudno orzec, ale jedno jest pewne - PiS znowu zajęło się same sobą, co sprzyja Platformie Obywatelskiej, która długo jeszcze będzie się mogła cieszyć brakiem skutecznej, silnej opozycji. Na pewno cieszy się Donald Tusk.
Znowu, jak przy wcześniejszych wyborach, część mediów nie mogła sobie odmówić ataków na Radio Maryja, choć te ataki miały niewiele wspólnego z logiką. Najpierw oskarżano Radio Maryja o sprzyjanie tylko PiS, by jednocześnie ogłaszać tezę, że "ludzie ojca Rydzyka" są obecni na listach innych partii, bo radio chce "ukarać w ten sposób PiS". Czyli można jednocześnie nagradzać i karać...
Jeszcze lepszą ekwilibrystyką posłużyła się "Gazeta Stołeczna", dodatek "Gazety Wyborczej". Najpierw gazeta ogłosiła, że dzięki Radiu Maryja poseł Arkadiusz Mularczyk osiągnął w niedzielnym głosowaniu dobry wynik, a w tym samym numerze, ale kilka stron dalej, napisano, że ten sam Mularczyk należy do grona największych przegranych tych wyborów. Takiej kwadratury koła nikt poza "GW" nie jest w stanie rozwiązać.
Krzysztof Losz
"Nasz Dziennik" 2009-06-10
Autor: wa