Przejdź do treści
Przejdź do stopki

W poszukiwaniu dna

Treść

Dane z rynków finansowych i gospodarki wskazują, że globalny kryzys wciąż się pogłębia. Giełdy odnotowują największe od stu lat spadki, banki - mimo pomocy publicznej, wciąż wstrzymują akcję kredytową, spada produkcja, rośnie bezrobocie, bankrutują nawet firmy obecne na rynku od dziesiątek lat. Politycy na razie unikają mówienia o tym głośno, ale rachunek za kryzys zapłacimy wszyscy w postaci podniesionych podatków.

Po wystąpieniu Bena Bernanke, szefa amerykańskiej Rezerwy Federalnej (FED), w stacji telewizyjnej CBS, w światowych mediach powiało optymizmem. Bernanke stwierdził, że Ameryce udało się uniknąć depresji podobnej do tej z lat 30. ubiegłego wieku, a z początkiem nowego roku w gospodarce może dojść do ożywienia, o ile uda się ustabilizować sektor bankowy. Przyznał jednocześnie, że świat był bardzo blisko całkowitego załamania systemu finansowego, spowodowanego brakiem właściwego nadzoru. Niestety, dane ze światowych rynków wskazują na to, że optymizm szefa Fed jest przedwczesny, a dna kryzysu wciąż nie widać. Wskaźnik wyprzedzający koniunktury, informujący o przyszłych tendencjach w gospodarce wciąż leci w dół. Światowe giełdy odnotowują najgłębsze od stu lat spadki, sięgające 50 procent. - Pod tym względem przebiliśmy dno wszystkich poprzednich kryzysów, za wyjątkiem tego największego z lat 1929-1932 - twierdzi dr Cezary Mech, finansista, doradca prezesa NBP Sławomira Skrzypka.
O tym, że niskie notowania akcji na giełdach nie wynikają z niedoszacowania, świadczy fakt, że wśród kadry menedżerskiej, która ma najlepsze rozeznanie w wewnętrznej sytuacji firmy, nie widać chętnych na zakup akcji własnych korporacji. Wskaźnik poziomu zakupów akcji przez kadrę kierowniczą spadł w porównaniu z ubiegłym rokiem aż o 90 procent. Inwestycje w obligacje skarbowe na przestrzeni ostatnich 20 lat przyniosły inwestorom większy zwrot niż inwestycje w akcje, choć powinno być na odwrót.
Bessa trwa już ponad 500 dni, a końca nie widać. Dla porównania: wielki kryzys trwał 1039 dni, a ówczesne spadki na rynku kapitałowym w USA zostały odrobione dopiero w 1954 r., a więc 25 lat później. - Najistotniejsza jest sfera realnej gospodarki, a tu kryzys się pogłębia - twierdzi prof. Andrzej Kaźmierczak z SGH, wskazując na ograniczenie przez banki akcji kredytowej, wzrost bezrobocia w całej Unii, Stanach Zjednoczonych i Japonii, coraz głębszy spadek PKB, wzrost deficytów budżetowych w największych krajach eurostrefy.
- Z danych GUS wynika, że w Polsce spada produkcja, czemu nie towarzyszy spadek inflacji, a nawet jej nieznaczny wzrost - zwraca uwagę prof. Kaźmierczak. Połączenie spadku produkcji ze wzrostem inflacji oznacza stagflację. - To bardzo niebezpieczna sytuacja, z którą nie wiadomo jak walczyć, bo zwalczając inflację, pogłębiamy spadek produkcji, a pobudzając produkcję, powodujemy dalszy wzrost inflacji - zauważa prof. Kaźmierczak. Jego zdaniem, Ben Bernanke, szef Fed, ogłaszając rychłe ożywienie amerykańskiej gospodarki, zaprezentował "urzędowy optymizm", aby nie pogarszać i tak złych nastrojów na rynkach. - Nie wiemy, ile jeszcze banków upadnie, ale to z pewnością nie koniec - zaznaczył Kaźmierczak.
Jedno wiadomo na pewno: rachunek za kryzys zapłacą podatnicy. - Na całym świecie dojdzie w najbliższych latach do podniesienia podatków - przewiduje finansista związany zawodowo z Bankiem Gospodarstwa Krajowego, dodając, że dla opinii publicznej temat ten stanowi na razie tabu, ale na politycznych salonach, nie tylko w Polsce, już się o tym mówi. Spadek dochodów budżetowych ujawnił się już jesienią 2008 roku. Tegoroczny budżet rządu Tuska, zbyt optymistyczny wobec spodziewanego spadku dochodów podatkowych, ma być znowelizowany w połowie roku. Podwyższenie podatków można wprowadzić dopiero w kolejnym roku budżetowym.
Małgorzata Goss

Autor: wa